SZWECJA, SZTOKHOLM MARATON
Podróż powrotna z Kiruny do Sztokholmu minęła szybko i spokojnie. Większość 15-godzinnej drogi udało mi się wykorzystać na sen i regenerację przed maratonem. Dlatego też nie zamierzałem rezygnować z możliwości zwiedzenia Sztokholmu i zaraz po przybyciu na miejsce postanowiłem ruszyć w miasto.
Pogoda na zwiedzanie była wymarzona, około 22 stopnie i piękne bezchmurne niebo. Los postanowił chyba zrekompensować mi fatalną pogodę, którą miałem w czasie wejścia na Kebnekaise.
Na dworcu wykorzystałem schowki bagażowe i zostawiłem w jednym z nich swoje rzeczy, ponieważ w hostelu mogłem zameldować się dopiero po 14.00, a nie uśmiechało mi się chodzenie po mieście z ciężkim plecakiem.
Po wyjściu z dworca ruszyłem w kierunku Gamla Stan, które zwiedziłem już częściowo kilka dni wcześniej po przylocie do Sztokholmu, czekając na pociąg do Kiruny. Na Starym Mieście miałem zresztą zarezerwowany hostel, więc zostawiłem sobie tą część miasta na późniejsze zwiedzanie.
Teraz zdecydowałem się na spacer w kierunku Djurgarden, gdzie chciałem zobaczyć i zwiedzić Vasa Muzeum. Około trzykilometrowy spacer wzdłuż wybrzeża sztokholmskich kanałów prowadził przez plac Gustawa Augusta, skąd mamy wspaniały widok na pałac królewski – Kungliga Slottet, największy użytkowy pałac na świecie. Dalej wzdłuż gmachu Opery, przez plac Karola XII i ulicą Stallgatan doszedłem do promenady nadbałtyckiej – Strandvagen. Spacer promenadą przypomina podróż w czasie do XIX i XX wieku, a powstałe wtedy pałace to obecnie najbardziej ekskluzywne adresy Sztokholmu. Na końcu promenady dochodzi się do mostu prowadzącego na tereny Djurgarden, czyli byłych królewskich terenów łowieckich. Obecnie jest to jedno z najpopularniejszych miejsc do wypoczynku i rekreacji dla mieszkańców stolicy Szwecji. Na jego terenie znajdują się między innymi najstarszy skansen na świecie, park rozrywki i muzea.
Do jednego z nich postanowiłem wejść. To muzeum jedyne w swoim rodzaju, bo wybudowane specjalnie dla jednego eksponatu, jakim jest 300-letni galeon „Vasa”. Wizyta w muzeum to fascynująca historia spektakularnego wydobycia z dna powstałego w XVII wieku największego okrętu na świecie, który zaraz po zwodowaniu w swoim pierwszym rejsie zatonął 10 sierpnia 1628 roku. W roku 1957 rozpoczęto jego wydobycie z dna, a następnie po umieszczeniu w suchym doku zajęto się jego renowacją. Kolejnym etapem było wybudowanie nad okrętem całego budynku, w którym obecnie od 1990 roku znajduje się muzeum.
Po lekcji historii odpocząłem chwilę w parku i ruszyłem w kierunku stadionu olimpijskiego, gdzie znajdowało się biuro maratonu. Powoli trzeba było myśleć już nad niedzielnym startem w Sztokholm Maraton, więc wypadało odebrać pakiet startowy. Do stadionu doszedłem idąc wzdłuż Narvavagen, przez Karlaplan oraz Valhallavagen.
Na stadionie trwały przygotowania do sobotniego biegu na 5 km oraz zorganizowano Pasta Party. Dookoła tłumy zawodników z rodzinami zmierzały po odbiór pakietu startowego, zwiedzały stadion lub porozsiadały się w rejonie Pasta Party. Samo biuro i cała strefa dla zawodników zostały zorganizowane za stadionem na rozległych terenach boisk treningowych. Pomimo tłumów bardzo sprawnie odebrałem pakiet, pokręciłem się w strefie, zrobiłem kilka pamiątkowych zdjęć i wróciłem na stadion na konsumpcję pysznego makaronu na Pasta Party. Poleżałem chwilę na trawie przy stadionie i po 13.00 zdecydowałem się na powrót na dworzec, aby odebrać bagaż i udać się do hostelu.
Po drodze przespacerowałem się ulicami dzielnicy Norrmalm, zapoznając się jednocześnie z drogą, którą będę musiał pokonać z hostelu w drodze na start maratonu. Po odebraniu plecaka postanawiam jeszcze zobaczyć sztokholmski ratusz, Stadshuset, który stanowi wizytówkę miasta rozpościerając się dumnie nad wschodnim krańcem wyspy Kungsholmen. Liczyłem, że uda się wejść na punkt widokowy znajdujący się na wieży ratuszowej i zrobić ciekawe zdjęcia Gamla Stan. Niestety, w tym dniu wszystkie bilety zostały już sprzedane i pozostało mi jedynie zrobienie zdjęć z nabrzeża.
Po godzinie 15.00 zameldowałem się w końcu w Castanea Old Town Hostel przy ulicy Kingstugatan. Jak dla mnie – to fantastyczne miejsce do zatrzymania się w Sztokholmie. Wyborne położenie w Gamla Stan, lekko na uboczu z dala od głównych zatłoczonych uliczek, w bezpośrednim położeniu urokliwego placu z kasztanowcem przy restauracji Under Kastanjen. Z hostelu wszędzie jest blisko, wszystkie atrakcje starego miasta są na wyciągnięcie ręki, a stacja metra znajduje się w odległości około 1 km. Sam hostel znajduje się w starej kamienicy na 2 piętrze, ale w środku jest bardzo czysto i wygodnie. I najważniejsze za pobyt nie trzeba było zapłacić całym majątkiem.
Po prysznicu godzinę odpocząłem i ruszyłem na dalsze zwiedzanie miasta. Tym razem poszedłem w kierunku Sodermalm, gdzie na północnych wysokich klifach rozpościera się najlepsza panorama miasta. Najlepszy punkt widokowy znajduje się w Ivar Los Park. Pogoda dalej dopisywała, więc zrobiłem trochę zdjęć i posiedziałem chwilę rozkoszując się widokiem. Myślami byłem już też przy zbliżającym się maratonie. Z punktu, w którym byłem, widać było prawie całą trasa jutrzejszego biegu. Zastanawiałem się, jak będzie wyglądał jutrzejszy bieg i czy rehabilitacja kontuzjowanej łydki po maratonie w Belgradzie będzie skuteczna.
Spacerowałem jeszcze z godzinę po ulicach Sodermalm. Po drodze zjadłem szybką kolację w Burger Kingu i zrobiłem zakupy na śniadanie. W hostelu przygotowałem całe wyposażenie na niedzielny bieg i położyłem się spać. Ten dzień był bardzo udany, zobaczyłem i zwiedziłem sporą część Sztokholmu, po którym spacerując zrobiłem prawie 20 km rozruch przed maratonem.
W niedzielę obudziłem się wcześniej niż nastawiony na godzinę 8.00 alarm. Wtedy zdecydowałem, że zacznę bieg w tempie na 4 godziny. Przed 9.00 wstałem, zszedłem na dół na śniadanie do restauracji, zjadłem bułkę i wypiłem kawę. Około godziny 10.15 wyszedłem w stronę stadionu olimpijskiego. Ten prawie 3-kilometrowy spacer pozytywnie mnie nastroił przed biegiem. W strefie dla zawodników już było bardzo gęsto, oddałem rzeczy do depozytu i poszedłem do swojej strefy startu. Po drodze znalazłem trochę miejsca na rozgrzewkę, truchtałem około 15 minut i rozciągałem się bardzo spokojnie. Na 15 minut przed startem ustawiłem się w swojej strefie obok prowadzących bieg na 4:00. Wystartowaliśmy z szerokiej ulicy Lidingovagen, pomimo to przede mną i za mną widać było niekończący się tłum biegaczy.
Było chłodniej niż w sobotę i prognozy zapowiadały też opady deszczu, więc pogoda wydawała się być idealna dla biegaczy. Pomimo lekkiego chłodu atmosfera wśród zawodników była bardzo gorąca, a z każdą minutą dzielącą nas od startu czuć było, jak gwałtownie rośnie. Z napięciem wyczekiwałem na sygnał do startu.
O godzinie 12.00 wśród olbrzymiej wrzawy i salw honorowych wystartowałem w Sztokholm Maraton. Oczywiście, od razu ruszyła tylko czołówka biegaczy, ja w strefie na 3:45-4:00 do linii startu miałem około 400 metrów, więc spokojnie wraz z tłumem zaczęliśmy maszerować w kierunku startu. Dopiero po chwili nasza grupa zaczęła powoli truchtać, a linię startu przekroczyliśmy po prawie 4 minutach od startu.
Od startu do mety towarzyszył mi tłum biegaczy, a wzdłuż trasy mogliśmy liczyć na gorący doping tysięcy kibiców. Pierwszy raz uczestniczyłem w tak licznym biegu, ostatecznie linię mety przekroczyło 12 356 maratończyków. Cała otoczka biegu spowodowała, że uwierzyłem we własne siły i mocno rozpocząłem bieg, utrzymując się za grupą prowadzoną na czas 4 godziny. Po pierwszych kilometrach okazało się, że podyktowane tempo jest znacznie mocniejsze, zamiast planowanego 5:41 grupa prowadząca podyktowała tempo około 5:20 – 5:25. Dwunasty kilometr pobiegliśmy nawet w 5:00, cały czas czułem się jednak bardzo dobrze i spokojnie mogłem biec w tym tempie. Co prawda wiedziałem, że to dopiero początek biegu i najgorsze będzie dopiero po 30 km, ale postanowiłem zaryzykować i biec dalej w tym tempie. W prowadzeniu biegu pomagała trasa maratonu, która poprowadzona była tak, aby biegacze mogli przy okazji zobaczyć najważniejsze zabytki i miejsca Sztokholmu. Po przebiegnięciu połowy dystansu dalej czułem się dobrze, pilnowałem tempa i skrupulatnie pilnowałem taktyki żywieniowej. Pierwszy żel wziąłem na 9 km, kolejny na 17 i 24. Cały czas też korzystałem z każdego punktu żywnościowego, piłem co najmniej jeden kubek napoju przy każdej okazji. Wszystko starałem się robić bez zatrzymywania, zwalniając tylko trochę przy punktach.
Kryzys pojawił się po 32 km, który prowadził dość długo pod górę w tunelu. Po wybiegnięciu z niego okazało się, że zaczął padać deszcz, który towarzyszył mi już do około 38 km. Starałem się jeszcze utrzymać dystans do grupy, z którą biegłem, jednak systematycznie zwiększali oni dystans. Żółte flagi, które mieli, miałem jednak w zasięgu wzroku aż do 41 km i ostatecznie na linię mety przybiegli przede mną niecałe 3 minuty, tak więc pomimo wyraźnego kryzysu moje tempo tak bardzo nie spadło.
Ostatecznie na metę usytuowaną na stadionie olimpijskim wbiegłem wśród tłumu biegaczy i tysięcy kibiców na trybunach w czasie 3 godziny 56 minut i 54 sekundy. Tym samym osiągnąłem swój drugi w historii wynik w biegach maratońskich, a do rekordu życiowego ustanowionego w swoim pierwszym maratonie, który pobiegłem 23 kwietnia 2006 roku we Wrocławiu zabrakło mi około 5 minut.
Biorąc pod uwagę, że moje przygotowania do biegu nie przebiegały wzorowo, kilometraż od 1 stycznia 2019 roku do startu w Sztokholmie zamknął się na poziomie przebiegniętych 490 km, a ostatnie tygodnie były bardziej działaniami skierowanymi na rehabilitację lewej łydki, jestem z tego wyniku bardzo zadowolony.
Na mecie po finiszu przeszedłem do strefy dla zawodników, odebrałem koszulkę finiszera, zrobiłem pamiątkowe zdjęcia, odebrałem depozyt i w związku z tym, że znowu zaczął padać deszcz, zdecydowałem się wracać do hostelu. Podjechałem metrem wykorzystując darmowe przejazdy dla zawodników w dniu maratonu.
Po wykąpaniu się odpocząłem z godzinę i wybrałem się jeszcze na krótki spacer w poszukiwaniu pamiątek z wyjazdu. Planowałem jeszcze odwiedzić Muzeum Nagrody Alfreda Nobla, ale zrezygnowałem i poszedłem do restauracji Under Kastanjen zjeść coś dobrego z lokalnej kuchni i poświętować dobry wynik szwedzkim piwem.
Wieczorem spakowałem się i przygotowałem do powrotu. Rano w poniedziałek czekała mnie wczesna pobudka o 6.00. Porannym spacerem po pustym o tej godzinie Gamla Stan pożegnałem Sztokholm.
Po transferze autokarem na lotnisko Skavista o godzinie 12.00 wyleciałem do Polski i o godzinie 16.00 powrotem do domu zakończyłem 2 etap swojego projektu „Korona z Marzeń”.