SERBIA, BELGRAD MARATON

Na drugi dzień po wejściu na najwyższą górę Serbii – Midżur, musiałem z Babin Zub przejechać do Belgradu, gdzie w niedzielę miałem pobiec w biegu maratońskim. Czekało na mnie 370 km ale miałem na to cały dzień, dlatego na spokojnie po śniadaniu wykorzystałem lekką poprawę pogody i porobiłem trochę zdjęć w okolicach hotelu. Niestety sam szczyt nie pozwolił się zobaczyć i pozostał schowany pod chmurami do momentu aż zniknął mi z oczu po odjeździe z Babin Zub.

Po drodze brak widoków zrekompensował mi napotkany wodospad tuż przy drodze z miejscowości Kalna do Pirot, droga nr 221. W m. Pirot zjechałem na autostradę A4 i skierowałem się na Nisz. Autostrada jest ciągle w budowie i co jakiś czas trzeba było zjeżdżać na starą drogę. Dzięki temu przejechałem jednak przez bardzo ciekawy odcinek biegnący przez Park Narodowy Sicevo Canyon. Droga wiedzie tu wzdłuż głębokiego kanionu rzeki Niszawa, co chwila gubiąc się w krótkich tunelach. Od Niszu do stolicy Serbii prowadzi już płatna autostrada A1, koszt przejazdu tym odcinkiem to 6 euro lub 800 dinarów. Droga przebiegła bardzo spokojnie i około godziny 14.00 wjechałem do Belgradu.

Jeszcze w Babin Zub korzystając z dostępu do internetu starałem się zapamiętać układ ulic w mieście przeglądając googlemaps. Dzięki temu w miarę sprawnie udało mi się dostać do centrum zatłoczonego miasta i zaparkować samochód niecały kilometr od hostelu „DC Hostel”, w którym miałem spędzić kolejna dwie noce. Hostel znajduje się przy ul. Kolarceva 7, niemal w samym centrum najważniejszych miejsc w Belgradzie, tuż przy Placu Republiki, a zaraz na początku głównego deptaka miasta jaką jest ulica Kniazia Michajłowa.

Zwiedzanie miasta pozostawiłem sobie na sobotę, piątkowe popołudnie przeznaczyłem na odpoczynek, odebranie pakietu startowego, przeparkowanie samochodu do jednego z licznych garaży wielopoziomowych oraz posmakowanie serbskiej kuchni w jednym z licznych lokali.

Na kolację wybrałem lokal położony trochę na uboczu głównych ulic starego miasta ale taki, który oferował tylko lokalną kuchnię. Trafiłem do restauracji „Brankowina” przy ul. Uzun Mirkowa 4 gdzie posmakowałem cevapcici z chlebem i sałatkę szopską. Pycha ?

W sobotę mając wolny cały dzień ruszyłem na poznanie miasta. Zacząłem od Kalemegdanu, XVII wiecznej twierdzy powstałej na wzgórzu u ujścia rzeki Sawy do Dunaju. Sama twierdza wraz z otaczającymi ją terenami rekreacyjnymi oraz parkiem to znakomite miejsca na spacer lub aktywne spędzenie czasu.

Następnie ruszyłem w stronę Soboru św. Michała Archanioła, Pałacu księżnej Ljubicy, Cerkwi św. Sawy, placu Slavija, Cerkwi św. Marka, Muzeum Nikoli Tesli do którego niestety nie udało mi się zdobyć biletów. Z innych ciekawych obiektów, które obejrzałem to Meczet Bajrakli, budynki Muzeum Narodowego i Teatru Narodowego oraz najstarsza restauracja w Belgradzie o nazwie „?”. Sobotni całodniowy spacer po mieście zajął mi sumie około 25 km ?

Restauracja znajduje się przy ul. Kralja Petra 6 i mieści w budynku z 1823 roku. W środku wygląda jakby czas zatrzymał się w tym miejscu około 100 lat temu ale najważniejsze, że kuchnia uważana jest tam za najsmaczniejszą w Belgradzie. Nie omieszkałem sprawdzić i wieczorem wróciłem do niej na kolację. Tym razem zamówiłem pljeskavicę, czyli płaski grillowany kotlet przygotowywany z mieszanki siekanego lub mielonego mięsa wołowego, wieprzowiny i baraniny. Do tego chleb podgrzany w starym piecu opalanym drewnem i dwa kieliszki śliwowicy sprawiły, że pełen optymizmu położyłem spać przed niedzielnym startem w maratonie.

W niedzielę pobudka o 6.30, lekkie śniadanie i szykowanie do startu. Pierwszy raz nie musiałem się śpieszyć ponieważ z hostelu, w którym mieszkałem, uczestnicy 32 Belgrad Maratonu mieli wszędzie bardzo blisko. Do biura zawodów było około 200 metrów, na pasta party 300 metrów, na start biegu około 600 metrów natomiast kończąc bieg po wyjściu ze strefy mety do hostelu miałem tylko 50 metrów. Rewelacja.

Dodatkowo pomimo, że doba hotelowa kończyła się o 12.00 obsługa hostelu nie robiła żadnego problemu w tym aby zostawić bagaże i po skończonym biegu wrócić do nich, wziąć prysznic, przebrać się oraz odpocząć chwilę.

Przed samym startem zrobiłem spokojną rozgrzewkę i stopniowo zacząłem odczuwać rosnące napięcie związane z udziałem w tym wydarzeniu. Z każdą chwilą rósł tłum uczestników, na listach startowych znajdowało się prawie 10 000 biegaczy. Jednocześnie startowali uczestnicy maratonu, półmaratonu oraz sztafeta 4 x 10,55 km. Z dystansem 42,2 km miało zmierzyć się około 1000 biegaczy. Na każdym kroku widać było, że dla mieszkańców Belgradu to wydarzenie jest wielkim świętem. Oprócz samych zawodników było mnóstwo kibiców, którzy głośnio dopingowali wszystkich biegaczy.

Trasa zaprojektowana była tak, że po pierwszych 3 km zbiegu w kierunku Mostu Brankovego na Sawie wbiegało się na tereny tzw. Nowego Belgradu, gdzie wspólnie z uczestnikami półmaratonu przebiegaliśmy 1 pętlę. Na około 18 km maratończycy skręcali na kolejną nową pętlę, żegnając tłumy kierujące się na długi podbieg w kierunku mety półmaratonu. Nas ten sam podbieg czekał dopiero po 39 km.

O godzinie 10.00 z całym tłumem biegaczy ruszam na trasę, pamiętając że pierwsze kilometry są prawie cały czas z górki spokojnie kontroluję tempo biegu uważając na wolniejszych zawodników, którzy pomimo stref czasowych ustawili się z przodu i teraz powodowali małe zamieszanie. Założenia startowe na ten maraton to czas około 4 godzin, więc pilnuję tempa w granicach 5:20 – 5:30 min/km. Wszystko przebiega zgodnie z planem do 8 km na którym moja lewa łydka postanawia zaprotestować. Gwałtowne ukłucie zatrzymuje mnie w miejscu z powodu bólu i niedowierzania. Co prawda czułem lekki dyskomfort w tej nodze już od jakiegoś czasu ale nie przeszkodził mi on w ukończeniu półmaratonu warszawskiego 3 tygodnie wcześniej. Dlatego teraz mocno się zdziwiłem reakcją mojego organizmu. Po początkowym szoku zacząłem chłodniej oceniać sytuację, rozmasowałem lekko bolącą łydkę i zacząłem maszerować. Po chwili również powoli truchtać odciążając lewą nogę, aż po około 600 m zaczęło mi to wychodzić na tyle, że biegłem w tempie około 6:00 min/km. Utrzymałem to tempo mniej więcej do 18 km, dalej jednak prawa noga coraz bardziej odczuwała to że na niej spoczywa cały ciężar biegu i tempo zaczęło spadać. Pozwoliło mi to dotrzeć w końcu do 30 km i wtedy uwierzyłem, że jednak uda się skończyć ten maraton. Ostatnie 8 km coraz częściej musiałem przechodzić z truchtu do marszu, a samą końcówkę wiodącą w górę do mety to już głównie marsz. Jednak szczęśliwy, że pomimo kontuzji udało mi się jednak ukończyć bieg docieram na metę w czasie 4 h 36 min i 59 sek.

W strefie mety odbieram upragniony medal, otrzymuję napoje i owoce, robię kilka pamiątkowych zdjęć i szybko uciekam do hostelu. Przede mną jeszcze 1100 km w samochodzie w drodze do domu.

Z Belgradu wyjeżdżam autostradą A1 do granicy z Węgrami w Segedynie. Koszt przejazdu to 560 dinarów. W Węgrzech i Słowacji znowu wybieram wariant omijający autostrady i przez Bekescsabę, Debreczyn, Tokaj, Sarospatak, Trebisov i Svidnik docieram w Barwinku do kraju. Po drodze w Tokaju zatrzymuję się na przerwę i postanawiam przespać się około 2 godziny. Drzemka przedłuża mi się o kolejne 3 i dopiero nad ranem ruszam w dalszą drogę. Droga jest bardzo spokojna, noga nie przeszkadza mi w prowadzeniu samochodu i jedzie mi się bardzo dobrze. W kraju wybieram wariant przez Rzeszów, Kraśnik i Lublin i w ten sposób wracam około 14.00 do domu.

1 etap projektu „Korona z Marzeń” został zrealizowany.